Teren z Fiery Black Wind
Wrzesień rozpoczął się na dobre, z samego rana było szaro, deszczowo czyli za razem mokro i mało przyjemnie. Zarzuciłam na siebie przeciwdeszczówkę i żwawo ruszyłam do stajni. Wyciągnęłam z boksu Fierego, który przez jakiś czas pewnie nie wiedział co się dzieje i zaczęłam go czyścić. Założyłam mu ogłowie, siodło wszechstronne, żeby sobie tyłka nie poobijać i wsiadłam. Stępem wyjechaliśmy z terenu stajni i skierowaliśmy się w pola. Po paru minutach dałam ogierowi łydkę do kłusa. Przejeżdżaliśmy przez las, i jeszcze nigdy nie widziałam żeby było gdziekolwiek tak spokojnie jak w lesie podczas deszczu. Choć wysokie sosny nie zatrzymywały wody i wszystko się na nas lało jechaliśmy dalej. Wkrótce dojechaliśmy do małej wsi, więc zwolniłam do stępa. Minęliśmy kilka chałupek, jakiś sklep i wjechaliśmy w polną drogę. Ruszyliśmy kłusem, a gdy i polna droga się skończyła, a zamiast niej na ziemi pojawiły się tylko ślady samochodowych opon zagalopowaliśmy. Najpierw spokojnie żeby się rozgrzać, ścieżka prowadziła daleko, aż do granicy innego lasu. Tam też dojechaliśmy, a gdy podłoże zmieniło się na piach jeszcze przyspieszyliśmy. Ogier rzucił się z podnieceniem do przodu, widać i jemu podobał się pomysł pocudowania światem. Pare razy bryknął i pruł przed siebie dalej. Po chwili zwolniliśmy do kłusa, wjechaliśmy do lasu i znów błoga cisza. Oczywiście nie obyłoby się bez parskania i rżenia Fierego. Mimo tego, że wyjechaliśmy sami siwy się nie stresował, z czego byłam bardzo zadowolona, wręcz dumna.
Przed nami droga nie miała końca, zagalopowaliśmy. Jechaliśmy powoli i miarowo, kopyta Fierego rytmicznie uderzały o podłoże. Zwolniłam, gdy w zasięgu wzroku ukazało mi się znajome powalone drzewo, a zaraz za nim wjazd w las. Co prawda dostanie mokrym liściem po twarzy było mało przyjemne, ale przedarliśmy się przez krzaki i wyjechaliśmy na łące. Przeszliśmy do kłusa, bardzo spokojnego bo padający przez noc deszcz narobił w dolnej części łąki kałuże i błoto. Gdy wyjechaliśmy z dołka zagalopowaliśmy. Przez głowę przeszła mi dosyć pesymistyczna myśl na temat mycia Fierego po tym błocie, ale przestałam się tym martwić. Było wspaniale. Dojechaliśmy do rzadko uczęszczanej asfaltówki i przeszliśmy na drugą stronę jezdni. Jakiś czas jechaliśmy kłusem, a następnie galopem ruszyliśmy w stronę lasu przy Bernaux. Do samej stajni był jeszcze kawałek drogi więc mogliśmy pozwolić sobie na małe szaleństwo. Wind pełną bryknął ostatni raz, a ja w półsiadzie pokonałam odcinek do granicy lasu. Gdy na horyzoncie pojawiły się ogrodzenia Bernaux zwolniliśmy do stępa. Na miejsce dojechaliśmy po 10 minutach, cali mokrzy, a kiedy zsiadłam okazało się, że także cali w błocie. Bialutka sierść Fierego była w brązowe ciapki, kropki i paski. Przetarłam go ścierką, założyłam derkę i wstawiłam do boksu. Po chwili przyniosłam mu również kilka marchewek w nagrodę za wytrwałość w moich porannych pomysłach.