Trening skokowy Chimeryk & Khadgar
Przez ostatnie kilka dni temperatura oscylowała koło -2° - 0°C i wiał przenikliwy, okrutny wiatr. Po ostatnich dniach względnego ciepła powrócił mróz. Na dodatek w nocy spadło trochę śniegu i jego resztki skrzyły się właśnie w porannym słońcu Leeds. Niskie, dające ciepły kolor żółci słońce niestety nie dawało samego ciepła. Wszyscy zapewniali je sobie zakładając najcieplejsze ciuchy z szafy, ogolone konie przy każdej możliwości wyjścia na zewnątrz były ubierane w derki, a nasze arabki stały w nich nawet w boksach.
- Jest pieruńsko zimno.- powiedziałam sama do siebie zamykając drzwi frontowe. Wystawienie samego czubka nosa wystarczyło żeby to stwierdzić.
- Masz wolny dzień?- zapytał Dean schodząc po schodach.
- Mam.- pierwszy wolny piątek od nie wiadomo kiedy. Miałam ochotę leżeć w łóżku z moim nowo poderwanym skandynawskim kryminałem, w którym ktoś zabija biedne młode dziewczyny. W Skandynawii. Zimą. Na samą myśl o skandynawskich mrozach przebiegły mnie dreszcze. Dean spojrzał na mnie lekko zdziwiony.
- No mam, ale najchętniej nie wychodziłabym dziś spod kołdry. Może nic się złego nie stanie jak się dziś nie pojawię w stajni.- weszłam za Deanem do kuchni. Wyglądałam jak kupka nieszczęścia z potarganymi włosami, w szlafroku, z kocem zarzuconym na plecy i Deanowymi skarpetkami narciarskimi, które znalazłam przed kilkoma minutami w szafie.
- Po pierwsze - masz rację, potrzebujesz trochę odpoczynku, ostatnio zasuwasz na mega wysokich obrotach.- przytaknęłam ruchem głowy.- Po drugie, moja kochana nie wierzę, że nie będzie Cię dziś w stajni. Może jakbym Cię nie znał to bym Cię kupił, pomarudzisz, a zaraz się zbierzesz i pogalopujesz tam z radością.- miał rację. Mogłam mówić, że mi się nie chce, ale czym byłby dzień bez spędzenia z którymś z koni choćby chwili. Nawet po kilkunastu godzinach pracy byłam w stanie nie raz nie dwa, wsiąść lub wziąć kopytnego na lonżę. Usiadłam przy stole podparłam ręką głowę.
- A Ty jedziesz do pracy?
- Jadę na chwilę do kliniki skontrolować jedną rzecz, nie powinno to zająć dużo czasu. Niedługo będę.- pocałował mnie w czoło, wyciągnął kurtkę z szafy, założył buty...
- Nie zapomnij szalika!- krzyknęłam. Wziął szalik i rękawiczki i życząc mi najmilszego dnia zniknął za drzwiami.
W domu zapadła cisza, nie taka z tych najpoważniejszych, bo w kuchni niewielkie odgłosy wydobywało z siebie radio, a na zewnątrz ćwierkały jakieś ptaki i chyba szczekał Kair. Jednak zdecydowanie wolałam kiedy tą ciszę zakłócał Dean.
Po chwili drzwi znów się otworzyły.
- Czeeeeeeeść! Jesteś?!- wstałam od stołu i weszłam do holu gdzie stała Annike w milionie warstw ciuchów, w czapce z pomponami i starała się to wszystko z siebie zdjąć.
- Hej.- powiedziałam tylko.
- Przyszłam, bo Dean już wyszedł, a Ciebie jak nie było tak nie ma, a my czekamy.
- Na mnie?
- No, a na kogo? Jedziemy w teren.
- Ooooo nie!- przeszłam do salonu, oparłam się o oparcie i zakryłam kocem w ten sposób, że nie było mi widać nic oprócz oczu. - Ja zamarznę.
- Jakbyś miała zamarznąć to byś już to dawno zrobiła. Ubieraj się i chodź.- Annika była już w kuchni gotując wodę w czajniku.- Jadłaś coś? Zrobić ci śniadanie? Kawy?
- Jadłam, dzięki, ale kawy napije się chętnie jak zawsze.
- No. A i nie mów mi że nigdzie nie idziesz, bo ostatnio obiecałaś Chimerykowi, że go zabierzesz w teren, chłopak do tej pory z utęsknieniem wyczekuje tego momentu.
- Hahahahah, Chimeryk, co to za historia.
- Ja ci tylko mówię jak jest. Ja wezmę Khaga, Irina bierze chyba Quissa, nie wiem co z Davidem, bo miał się zdecydować.- spojrzałam na nią pytająco.- Musisz przyjść i i go namówić.
Co prawda dostałam ciepłą kawę z mlekiem i ciekawą propozycję, ale biorąc pod uwagę fakt, że warunki pogodowe były mało sprzyjające stwierdziłam, że nie będę ryzykować.
- Zróbmy tak... - wzięłam łyk kawy. - Nie dam się namówić, bo znając życie zaraz będę tu leżeć chora. Zróbmy przyzwoity trening na hali, pojeździjmy konie, a potem jeśli pomysł dalej będzie aktualny to pomyślimy. - Annike nie była zachwycona, ale kiwnęłą głową.
- Wezmę Chimeryka, ty weź Khadgara, ostatnio trening obu dają bardzo dużo, osiągnięcia na zawodach mówią same za siebie. Trzeba popracować. - Praca. Choć trening był a i owszem wymagający dla mnie jak i dla konia, to i tak nie można było porównać tego do zwykłej pracy. - Idę się ubrać. - stwierdziłam robiąc kilka kolejnych łyków kawy i ruszyłam na górę.
Po kilku minutach byłam odświeżona, moje włosy nie wyglądały już jak lwia grzywa i mogłyśmy wyjść.
Frontowe drzwi do stajni były zamknięte, jak to w zimę, żeby zimne powietrze niepotrzebnie nie dostawało się do środka. Weszłyśmy przez socjal, do którego w tym samym czasie od strony stajni wszedł David.
- Cześć Sham.
- Hej. - David usiadł i ściągnął z głowy czapkę i rękawiczki.
- Co robiłeś ciekawego? - spytałam.
- Wziąłem Deern na lonżę. Trzeba było ją trochę rozruszać. - przytaknęłam głową. - Co z tym pomysłem odnośnie terenu? Dałaś się namówić?
- Ojj nieee, weźmiemy kolorowych chłopaków na skoki. W teren pojedziemy jak przestanie kiedyś wiać.
- I słusznie. - zaśmiał się David. Pójdę z wami w takim razie, coś wam pomogę.
Wciągnęłam na nogi sztylpy, z siodlarni sprzęt i powiesiłam go na poręczy przy stanowisku. Chimeryk przyglądał mi się bacznie, gdy kierowałam się w jego stronę. Przy otwieraniu drzwi musiałam ręką odsuwać jego pysk, który pchał się między moją klatkę piersiową, a drzwi. Jednak w końcu wyprowadziłam go, nie obyło się bez małego przedstawienia i ustawiłam na stanowisku. Ogier non stop się ruszał, jak czyściłam go z jednej strony to przesuwał się w drugą, z kopytami na szczęście było gładko, więc osiodłałam go i ruszyłam na halę. Chimeryk jako jedyny koń na hali zaczął rozpaczliwie rżeć, w odpowiedzi słychać było rżenie innych koni, ale nie przejęłam się tym zbytnio, David mi go przytrzymał i wsiadłam. Annike pojawiła się chwilę później. Szymek parę razy chrapnął na Khadgara, który odpowiedział mu tym samym i grzecznie zaczęłyśmy rozgrzewać ogiery. Zatrzymania, ruszenia, różnego rodzaju volty w kłusie. Chimeryk od jakiegoś czasu zasługiwał na dużą pochwałę, przestał być rozbrykanym łobuzem podczas jazd i zaczął być bardziej podporządkowany, co dawała ogromne rezultaty na zawodach. Natomiast jego starszy kumpel Khadgar pracował bardzo poprawnie. Był rozluźniony i szedł równo. Trochę pogalopowałyśmy, pojeździłyśmy drągi na łukach i na wprost, potem cavaletti, a w tym samym czasie David poustawiał nam wysokość przeszkód. Tak więc na hali znajdowało się łącznie 6 przeszkód. Szereg ze stacjonaty i oksera, 2 luźne stacjonaty (jedna z plandeką imitująca wodę), tripplebar i okser (wszystko na około 120 - 135 cm). Na pierwszy ogień poszedł Khadgar, choć Chimeryk buzował mi z podekscytowania pod siodłem. Annike ruszyła na szereg, był on na dwie foulee. Khadgar został delikatnie przytrzymany żeby wyrobić się po pierwszej przeszkodzie, potem łuk okser, po skosie stacjonata z plandeką na czysto, przy tripplu było puknięcie, ale bez zrzutki. Druga stacjonata została pokonana w równie dobrym stylu i tym samym Annike przegalopowała 2 całe okrążena a potem wjechała na miejsce, w którym do tej pory ja się rozgrzewałam. Do przejazdu nie można było się przyczepić.
Skierowaliśmy się na szereg, Chimeryk uniósł głowę i czułam jak z każdym foulee rośnie w nim ekscytacja. Przyhamowałam go żeby nie wpadł w ten szereg jak oszołom. Nad okserem przelecieliśmy prawie że pod sufitem, stacjonata z plandeką nie stanowiła żadnego problemu, jednak przy tripplu zdarzyło się puknięcie i niestety drąg spadł. Pojechaliśmy dalej na stacjonatę, a potem wróciłam z tego samego najazdu na trippla, którego zdążył naprawić David. Tym razem poszło bez problemów. Poklepałam ogiera po szyi, a on z radości wierzgnął sobie nieznacznie. Potem powtórzyłyśmy przejazdy jeszcze 3 razy skupiając się na tym by nie powielać błędów. Oba ogiery pracowały wspaniale i na szczęście okazało się, że nie mają ze sobą żadnego problemu, więc nawet bliskie przejazdy obok były niegroźne. Po skokach trochę jeszcze pojeździłyśmy żeby konie odpoczęły, potem je rozstępowałyśmy i wrzuciłyśmy do boksów.